Whisky Live Warsaw 2024
Mógłbym zacząć ten wpis banalnie, że opadł kurz, że święto whisky za nami, że znowu musimy czekać rok na najlepszy festiwal whisky tym kraju. Jednak nie chce być tutaj aż tak romantyczny. Festiwal jest dla nas, dla whiskopijców, jadę na niego z pewnymi założeniami i często mam z góry ustalony plan, którego przestaję się trzymać mniej więcej w połowie imprezy. Gdybym miał być z Wami zupełnie szczery, to tak, śledzę zapowiedzi, wiem czego mniej-więcej się spodziewać na stoiskach i staram się nie próbować wszystkiego jak leci tylko dlatego, żeby zapoznać się połową portfolio losowego wystawcy. Czasy kiedy wlewałem w siebie ilości whisky, której wystarczyłoby aby wprawić w dobry nastrój połowę przeciętnej polskiej wsi mam za sobą. Przynajmniej tak mi się wydaje i na pewno nie po to tutaj przyjechałem.
Whisky Live oferuje wiele. W tym roku równie dobrze mógłbym zaliczyć 2 masterclassy i pojechać do domu, a i tak wróciłbym zadowolony. Odnoszę wrażenie, że z roku na rok staję się bardziej wybredny i przystając na stoisku podświadomie filtruję etykiety odrzucając większość młodziaków. Może niesłusznie, ale chyba brakuje mi już tego zacięcia to eksplorowania wszystkiego.
Whisky Live ma ostatnio kilka stałych punktów, które warto rozważyć przy planowaniu imprezy. Jednym z nich jest premiera Diageo Special Release, drugim podróż przed dekady z Glenfarclasem czy obecność BOW na górnym piętrze, gdzie można znaleźć whisky z minionych dekad. Jakiś wewnętrzny głos pcha mnie cały czas do próbowania kolejnych DSR’ów, choć tutaj odnoszę wrażenie sporo rzeźbiarstwa w różnego rodzaju beczkach. Mało klasyki po burbonie, mało starszych pozycji, za to więcej finiszy i naprawdę młodych whisky. Być może taki jest dzisiejszy konsument, lubi gdy sam destylat bardziej przypomina wino niż whisky. Sam nie wiem. Wracając do stoiska BOW na 3’cim piętrze, ja tam idę zawsze odsapnąć. Spokojna atmosfera, festiwal jakby zwalnia, każę sobie polać drama popijając w międzyczasie porządne ilości wody. Zawsze spotkam kogoś znajomego z którym miło się rozmawia, powspomina, wymieni spostrzeżenia… i można wracać do festiwalowego zgiełku. Polecam ten sposób chwilowego oczyszczenia w trakcie trwania imprezy.
Poniżej streszczenie tego, czego udało się spróbować:
Single Cask Nation Loch Lomond (Croftenga) 18yo 50,6%
Ja naprawdę zacząłem festiwal od tej whisky. Nie pytajcie dlaczego, bo sam nie znam odpowiedzi. Robiąc rekonesans po stoiskach, zaintrygował mnie ten niezależny bottler, więc przystanąłem, chwilę porozmawiałem z przedstawicielką i jakoś poszło. Delikatnie torfowa, kremowa, orzechowa, na swój sposób wyrazista i bardzo przystępna w popijaniu. 4.5/10
Single Cask Nation Glen Grant 20yo 58,9%
20 lat w beczce po Burbonie i na nosie… nic. Karmel, trochę cytryn, dużo pieprzu i drewna na podniebieniu. Nie ma o czym mówić, totalnie wypłukana i nieaktywna beczka. Dałem się nabrać na liczby, a ta whisky smakuje jakby miała z 10 lat. Naciągane 3/10
Single Cask Nation Dailuaine 13yo 53,4%
1’st fill sherry czuć już przy nalewaniu. Jest młodość, intensywność, ale brak złożoności. Nie ma tu nieprzyjemnej siarkowości, która często pojawia się w takich młódkach po sherry. Fajna słodycz na języku z posmakiem zimowej herbaty pozostaje nawet dosyć długo na języku. Tak powinny smakować te nowofalowe whisky po sherry i charakteryzować się wysoką pijalnością jak ta Dailuaine 4.5/10
Single Cask Nation Westland 9yo 49,8%
Intensywny kolor tej whisky skłonił mnie do spróbowania małego drama. Beczka wykorzystana do finiszowania Westland to 1’st fill Banyuls Barrique, co można skojarzyć ze wzmacnianym francuskim winem z rejonu Roussillon. To chyba mój pierwszy raz z tego typu finiszem. W zapachu konkret, intensywne nuty czerwonych owoców, pierwsze skojarzenie miałem z Kavalanem po Porto. W smaku znowu wspomnienie tego Kavalana, ściągająca język nuta lakierowa, trochę tanin, ciemna czekolada, suszone śliwki, czarna porzeczka. Finisz w tej kategorii (to tylko 9yo!) długi i intensywny. Nie obraziłbym się na butelkę w barku. 4.5/10
Callington Mill Pedro Ximenez 46%
Uwaga Egzotyka. Destylat z dalekiej Australii, jak tam robią whisky? Zobaczmy. W nosie jest słodko, ale zarazem nietypowo. Nie pachnie „szkocko”, nie pachnie nawet „azjatycko”, jest tu trochę inny styl, taki swojski bym powiedział. Nie wiem ile ta whisky spędziła w beczce, ale zdążyła się nawet całkiem nieźle ułożyć. Ułożyć, czyli nie palić w rurę (nie mylić ze złożonością), której tutaj nie znajdziemy. Cóż, całkiem pijalna rzecz. Ale podejrzewam, że sprowadzenie jej z Australii i ostateczna cena, zabiją rozwój Callington Mill na naszym rynku. 3.5/10
Hellyers Road Double Cask 46,2%
Na stoisku Hellyers Road zdecydowałem się tylko na jedną pozycję. Padło na Double Caska. Mamy tutaj 5 letnie leżakowanie w dębie amerykańskim i finisz w dębie francuskiem. W nosie dużo świątecznych przypraw i wytrawności. Smak gorzka pomarańcza, cynamon, kakao, mleczna czekolada. Finisz niezbyt długi, lecz przyjemny. Obawiałem się tutaj sporej goryczy na wykończeniu, ale nie jest źle, można pić. 4/10
Baijiu 53%
Nie chciałbym skrzywdzić tego narodowego chińskiego trunku, ale pierwsze wrażenie było dla mnie bolesnym doświadczeniem. Pachniało zapuszczoną azjatycką knajpą, a w smaku sos ostrygowy… także ten… bez oceny.
Glencadam 13yo 46%
Ex-Burbon, czyli tak jak lubię w przypadku tej destylarni. Nos cytusowy, mango, wanilia. W smaku jakby trochę mniej owocowości, a więcej nut karmelowych, mlecznej czekolady i delikatnej dębiny. Nos zapowiadał trochę czystszy profil. Fanów tropikalnej owocowości odsyłam do wersji 18yo, choć tutaj na prawdę nie jest źle mimo młodego wieku. 4/10
Miltonduff 1992-2013 Old Mining Collection 21yo 56,7%
Uwielbiam Miltonduff po sherry. Piłem naprawdę kilka świetnych wersji od niezależnych, więc gdy zobaczyłem tę butelkę na stoisku BOW w bardzo przystępnej cenie nie wahałem się. Niestety nie powąchałem butelki przed nalaniem, a tu po włożeniu nosa w kieliszek od razu buchnęło siarką. Nie będzie dobrze pomyślałem. Na języku jakby mniej siarkowo, ale nadal wyczuwalnie, więc ciężko się przebić innym smakom. Są daktyle, przygniłe czereśnie. Cały ten profil sherry w tle zdaje się nie dawać za wygraną, jednak kapitulacja jest nieunikniona. Szkoda, bo whisky wydaje się być złożona i zdecydowanie mogłaby zaoferować więcej. 4/10
Glendullan Tha Dava Way 22yo 50,5%
Na stoisku Bimber kusiły stacje metra i seria gigantów, ale ja zdecydowałem się tylko na jedną pozycję. Padło na Glendullan. Głównie dlatego, że nie piłem zbyt wielu Glendullanów, a tutaj dochodził jeszcze słuszny wiek. Pachniała dostojnie, wiśniowo-waniliowym tytoniem i suszoną żurawiną. W smaku ułożona, oleista, figi, daktyle. Finisz długi, przyjemny, śmiało można robić dłuższe odstępy między kolejnymi łykami. 5/10
Caol Ila DSR 2024 11yo 57,3%
Nietorfowa Caol Ila? Owszem. Były już nawet takie DSR’y – całkiem udane zresztą. W kielichu i tak delikatnie czuć bardzo subtelny i słodki dymek, zwietrzały, jakby z dnia poprzedniego. Trzeba odrzucić wszelkie skojarzenia ze standardowymi torfowymi Coalami, to nie to, tutaj w ogóle tego nie ma. Jest za to słodycz, mirabelki, morele, ogólnie na myśl przychodzą mi żółte owoce. Smak wyraźnie alkoholowy, ale nadal przebija się sporo owoców, orzechów i odrobina mlecznej czekolady. Finisz przyjemny, mógłby być dłuższy. Smakuje mi. 4.5/10
Oban DSR 2024 10yo 58%
Zapach alkoholowo-słodowy. Nie wyczuwam tutaj nic co by mnie zaintrygowało. W smaku agresywnie, nawet nie decyduję na drugiego łyka bez dolewki wody. Po rozcieńczeniu nadal bez wyrazu i nijako. Trochę wanilii, dębiny i orzechów. Whisky do odhaczenia i to w sumie tyle. Pomału tracę cierpliwość do tych DSR’owych Obanów. 3/10
Roseisle DSR 2024 12yo 55,6%
W nosie, smaku i finiszu baaardzo dużo słodyczy. Jakby ktoś do tej whisky miodu dodał. Nie ma tu warstw, ale na urodzinach można postawić zamiast tortu. 3.5/10
The Sigleton DSR 2024 14yo Glen Ord 54,7%
Już przy nalewaniu ostro daje po nozdrzach winna beką. Na języku karmel, krówki, gnijące białe winogrono. Finisz łagodny, drzewny, przyjemnie gasnący, bez nadmiernej szorstkiej alkoholowości. Generalnie nie ma się do czego przyczepić jeśli spojrzeć tylko na parametry tej whisky. Wino mocno zakrywa DNA Glen Orda i do końca nie jestem przekonany czy mi to odpowiada. Whisky jak najbardziej powinna wystarczyć do niezobowiązującego popijania jednak z uwagi na cenę, może nie znaleźć zbyt wielu amatorów. 4/10
Benrinnes DSR 2024 21yo 55,4%
No w końcu czuć wiek! Pachnie owocowo z kurzowym podszyciem i delikatnym woskiem. W smaku tropikalnie, słodowo, ale i pojawiła się jakaś suszona śliwka, która przykrywa i nie daje dłużej przetrwać tej owocowej świeżości. Finisz długi, waniliowy, niestety bez efektu wow po przełknięciu. Ajj… zapowiadało się tak dobrze, czuję się oszukany przez tego Benrinnesa, naobiecywał na nosie, a potem zawinął się i uciekł. Muszę natomiast powiedzieć wprost, jest to dobra i już złożona whisky, ale ta cena za butelkę… Ludzie kochane. 5,5/10
Talisker DSR 2024 8yo 58,7%
Talisker znowu poszedł w cyfrę 8. Co oni z tymi ósemkami? Były co prawda już dobre 8yo, ale były tez tragiczne. W aromacie torfowy dym, słodycz, sos BBQ, kuter rybacki. Język gęsty, ulepkowaty i słonawy. Ta wersja przypomina mi Dark Storma. Jest bardzo intensywna i taka mroczna. Ja wole gdy Talisker idzie w owocową stronę jak w DSR’ach z lat 2019 i 2022. 3.5/10
Lagavulin DSR 2024 12yo 57,4%
Jak przyjemnie otulajcy dym pojawił się w tej Ladze w porównaniu to poprzedniego Taliskera. Jest ognisko, popiół, kadzidło. Nie ma tu ciężaru, jest sterylnie i rasowo. Czysta, dymna pozycja, która na pewno znajdzie wielu zwolenników. Lagavulin dowiózł jak na swoje 12 lat. 5/10
Mortlach DSR 2024 57,5%
Już podczas nalewania czuć, że będzie to kolejna whiskowa wariacja. W nosie dużo winnych aromatów, raczej tych z białego wina, cytryny w cukrze, rodzynki. W smaku gładka, bardzo nietypowa, ale zarazem ciekawa. Na finiszu oddała mocny alkoholowy ślad, który mocno pali w przełyk. Koniecznie z wodą! Mega Rollercoaster zafundowała mi ta edycja Mortlacha, jak już chciałem napisać, że nic specjalnego tutaj się nie dzieje to za chwilę pojawia się jakaś nieszablonowa nuta. Nie jest to Mortlach do którego chciałbym wracać w postaci całej butelki, ale śmiało już można przy niej posiedzieć. 4/10
Whitlaw 2013 Càrn Mòr 11yo 50,4% edycja festiwalowa
Festiwalówki spróbować trzeba, albo inaczej, wypada. Tutaj mamy 11-letniego Highland Parka, której to fanem destylarni za specjalnie nie jestem. Ale bez uprzedzeń. Próbuję. Nos dosyć zamknięty, niewiele się tutaj dzieje, są przebitki kompotu wiśniowego, suszonych śliwek, ale to w sumie tyle. W smaku nienachalne rozwodnione oloroso, w akompaniamencie przegryzionej pestki, alkoholowości i taniczności. Finisz nie jest gorzki, jest kawowy i krótki. Hmmm…. Osobiście bym odpuścił formułę „jaka edycja, taki wiek festiwalowej whisky” Who cares?! Trzymanie się tego konceptu dosyć mocno ogranicza wybór. Absolutnie nie chcę tutaj powiedzieć, że cyfra „11” była głównym wyznacznikiem wyboru nawet kosztem jakości, jednak uważam, że można było spojrzeć trochę szerzej i nawet odpuścić tym razem magazyny firmy Morrison. 3.5/10
Secret Speyside A’glac Charrann Imperial 27yo 49,8%
Seria Secret Speyside podoba mi się pod każdym względem (może oprócz finansowego). Są tu stare rocznikowe destylaty, które mają minimum 20 lat, głównie z beczek po burbonie w naturalnej prezentacji, czyli tak jak ostatnio lubię najbardziej. Gdy pojawiła się okazja spróbowania części z nich gdzie 2 to te z zamkniętej destylarni Imperial nie wahałem się ani chwili. Po prostu pchał mnie jakiś głos szepcząc „idź, a nie będziesz żałował”. Czy było warto? To była najlepsza część mojej obecności na WLW 2024.
Ta 27’letnia Imperial pachnie papierówkami i gruszkami. Przywodzi mi na myśl upalny sierpniowy dzień, gdzie po powrocie z nad jeziora szliśmy napełnić brzuchy tym, co aktualnie znajdowało się na drzewach. Do tego skórka brzoskwini, nektaryny, jest soczyście owocowo. W smaku pięknie złożony, klasycznie burbonowy. Do naszych rodzimych owoców dochodzi jeszcze żółty melon, delikatna nuta kredy, lakieru i wosku. Finisz lekko mineralny, długi i dostojny. Oprócz całej tej owocowości whisky intryguje i jest niebanalna. Zdecydowanie na specjalne okazje. 8/10
Secret Speyside A’glac Charrann Imperial 32yo 1990 48,5%
Jeśli 27’letni Imperial wypadał tak dobrze to co będzie jak dołożymy jeszcze 5 lat? W nosie jest nieco brudniej, więcej dojrzałych czerwonych jabłek, porzeczek, zdecydowanie nie ma tej lekkości co w 27yo. W smaku nadal sporo owoców, ale przerobionych w dżemach, są przyprawy, pojawiają się nawet nuty skórzaste i orzechowe. Finisz długi, słodki, delikatnie cynamonowy. Kolejny niebanalny Imperial. Pomimo, że wykorzystano tutaj tylko beczki po burbonie, da się odnaleźć śladowe ilości nut charakterystycznych dla refilli po sherry. Whisky bardzo długo się odkrywa, a my na degustacji nie mieliśmy za bardzo czasu, aby dłużej posiedzieć nad każdą z pozycji. Niemniej zapamiętałem ją jako whisky w której czuć wiek i dużą złożoność. 7.5/10
Secret Speyside Braeval 26yo 53%
Nie piłem zbyt wielu Braevali, albo inaczej, piłem nieświadomie w blendach Chivasa gdzie jest jednym z głównych składników. Destylat ten funkcjonował jeszcze pod nazwą Breas Of Glenlivet do 1994, więc niektórzy mogą kojarzyć nazwę szczególnie z etykiet od niezależnych. W aromacie dominuje słodowość z kwiatowo-trawistym podszyciem. W smaku, słodko kwaśne kiwi, trochę ananasa i zleżałych jabłek. Na finiszu odrobina cytrusów, które sprawiają wrażenie minimalnej woskowatości, ale prym wiodą bardziej dojrzałe owoce. Dobra, ciekawa whisky. 6/10
Secret Speyside Miltonduff 24yo 52,1%
Kolejny zwiewny i subtelny speyjsajder. Nigdy o tym nie wspominałem, ale niewątpliwą zaletą tego typu degustacji jest to, że kieliszki z whisky są przygotowane co najmniej kilkanaście minut przed degustacją, więc zawartość zdąży się całkiem nieźle napowietrzyć. Smak precyzyjnie definiuje region z którego pochodzi ta whisky, jest słodko, gruszki, mirabelki, trochę miodu spadziowego który nadaje ciężkości względem aromatu. Finisz mógłby być nieco dłuższy, ale tu już chyba szukam dziury w całym. 6.5/10
Secret Speyside Caperdonich Peated 1997 26yo 51%
Pierwsze co mi przyszło na myśl, gdy powąchałem tę whisky to ognisko. Te wszystkie akcenty palonego mokrego drewna i skrzypiących w nich soków. W smaku sporo orzechów i pieczonych jabłek. Intensywny ten dym jak na 26 lat leżakowania. Mógłby się już tu bardziej ułożyć i osłabnąć, dając dojść do głosu innym niuansom, które na ten moment tylko nieśmiało się przebijają. Nie zachwycił mnie jakość szczególnie ten Caper. Oczekiwania miałem naprawdę duże, ale wypadł najsłabiej z całej degustowanej serii. Co nie zmienia faktu, że whisky jest więcej niż przyzwoita. 5/10
Fettercairn 1997 21yo Signatory Vintage 58%
Na stoisku Bow lubię sobie pooglądać etykiety. Po ostatnich (dobrych) doświadczeniach na festiwalu w Jastrzębiej Górze z marką Fettercairn, postanowiłem iść za ciosem i spróbować kolejnej pozycji z tej destylarni, tym razem ze stajni SV. W nosie na prawdę nie czuć tych 58%, pachnie dojrzale, sernikiem z brzoskwiniami i biszkoptem. Smak to dominacja miodu wielokwiatowego z eukaliptusowo-miętowym tłem. Kolejny dobry Fettercairn! Jak będę miał okazję to na pewno spróbuję następnego. 5.5/10
Ardbeg 17yo
Fani czekali, czekali i się doczekali reaktywacji tej pozycji. Ja osobiście nie czuję mrowienia na skórze patrząc na tę butelkę, ale jestem w stanie zrozumieć sympatyków marki. W nosie czuć torf, ale przytłumiony, nie wiem, czy jest to spowodowane rozcieńczeniem do 40%, czy wiekiem. Na języku niestety brakuje intensywności, jest oczywiście dymnie i nawet trochę owocowo, ale zdecydowanie brakuje mi tu głębi i jakiegoś wyróżniającego się czynnika. Posmakowałem i w sumie zaspokoiłem ciekawość. Stosunek cena/jakość wypada bardzo blado. Naciągane 4.5/10
Glenrothes 1985 37yo The Whisky Agency 43,4%
Ostrzyłem sobie zęby na tego Glenrothesa. Destylacja w roku moich urodzin dodatkowo podkręcała ciekawość choć nie była kluczowa. Zdaję sobie sprawę, że whisky z 1985 nie posiadają jakichś specjalnych właściwości, ale zawsze sprawia mi dużą frajdę picie whisky z mojego rocznika. W zapachu czuć wiek, białe winogrona, grejpfrut, melon, piwo IPA. W smaku banan, mirabelka, delikatna żywica, herbata ziołowa. Finisz trochę jakby zwietrzały z nutami kurzu, owoców i ziół. Ajj… No ten finisz delikatnie nie dociągnął. Właśnie nuty kurzu i delikatnego zwietrzenia nie pozwalają mi sklasyfikować tej whisky w gronie fenomenalnych. Niemniej wysoka nota bezdyskusyjnie się należy. 7/10
Glen Keith 1994 29yo The Whisky Agency 54,1%
W nosie wspaniałe woskowe nuty z jabłkami i brzoskwiniami, po chwili trochę egzotyki w postaci melona i papai. W smaku gęsto, jakby syrop z puszki, nadal mnóstwo owoców, ale pojawia się kontra w postaci mentolu i eukaliptusa. Alkohol trochę ściągnął usta pozostawiając po sobie nutę zielonego jabłka i gumy hubba bubba. Finisz tropikalny, nieco żywiczny, zielona herbata, dąb. WOW. Wiekowe Glen Keith zawsze warto próbować, jak ona trafiła w mój gust! Nic więcej nie napiszę. Po prostu: 8/10
Podsumowanie:
Działo się w tym roku. Spróbowałem przez te 2 dni sporo bardzo dobrej whisky. Chyba jeszcze nie zdarzyło mi się tak wysoko oceniać na WLW. To nie tak, że we wcześniejszych edycjach nie było dobrej whisky, ja się po prostu starzeję i skupiam na lepszych wyborach. Tak sądzę.
Żeby nie było za słodko, teraz trochę mniej pozytywnych rzeczy.
Tęsknię za DSR’ami po burbonie, klasycznymi, wiekowymi. Ostatnie edycje są trochę przekombinowane, odnoszę wrażenie, jakby to nie były wyjątkowe selekcje, a po prostu wyprodukowane taśmowo edycje. Nawet gdybym chciał się zdecydować na zakup Benrinesa, który wypadł najlepiej w zestawieniu tegorocznych Special Release, to przecież musiałbym sięgnąć do kieszeni po 2tyś zł! Za 21 latkę przypomnę… Nowym edycjom ciężko jest się bronić na sklepowych półkach, i tu pojawia się pytanie, jak długo jeszcze detaliści są stanie patrzeć na nierotujący towar, który z roku na rok zbiera kurz.
Jak już jestem przy cenach to premierowy, wykastrowany 17’letni Ardbeg także nie należy do najtańszych. Kosztuje tysiąc złotych za butelkę. I choć każdy mierzy ceny zasobnością swgo portfela, to ja pomału wysiadam z pociągu oficjalnych edycji. Smakowo nie powalił i nawet pytając zagorzałych fanów tej destylarni, nie takiego powrotu się spodziewali.
Na imprezie w której główne skrzypce gra alkohol musi być też jedzenie. Jeden foodtrack z tłustymi burgerami, gdzie czekało się prawie godzinę na swoją kanapkę to niestety spore niedociągnięcie. Przynajmniej 2 takie przyczepy miałby pełne ręce roboty, serio. Tutaj konieczne działania korygujące.
Patrząc jednak zupełnie obiektywne na całokształt WLW 2024 to po raz kolejny plusy zmiażdżyły minusy. Festiwal zaskakuje różnorodnością oferowanych edycji. Lubisz starocie? Nie ma sprawy! Przyjechałeś posmakować nowości? Proszę bardzo! Masz ochotę na grubego Masterclassa? Mówisz i masz! Więc jeśli jesteś miłośnikiem whisky, wpisuj kolejną edycję do kalendarza i ustaw na szycie listy do zrobienia w 2025.
Na zdrowie!