Jak połączyć dwie skrajnie wykluczające się pasje? Czy w ogóle trening fizyczny i degustacje whisky można spiąć jakoś do kupy? Od jakiegoś czasu myślałem o tym, by napisać parę słów w tym temacie i chyba w końcu mi się udało.

Sport to zdrowie

Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Sport wszelkiej postaci ma pozytywny wpływ na mój organizm i samopoczucie. Na ten temat napisano wiele książek, więc nie będę się tutaj zbytnio rozwodził, jednak co w przypadku, gdy mamy zaplanowany trening/zawody a tu zbliża się fajna degustacja lub Festiwal Whisky? Cóż… odpowiedź na to pytanie zdaje się być banalna – Nie pić. O ile odpowiedź sama przychodzi mi do głowy praktycznie w tej samej sekundzie kiedy pada pytanie, to rzeczywistość niekiedy bywa zupełnie inna.

Planowanie

Tutaj rzekłbym tkwi połowa sukcesu mojego radzenia sobie z rzeczami, które z pewnego punktu widzenia nie powinny się w ogóle zazębiać. Otóż, będąc od 4 lat zapalonym biegaczem amatorem –  tak chyba mogę o sobie powiedzieć, staram się unikać degustacji whisky i wszelkiego innego alkoholu w tygodniu. Swego czasu siedziałem dosyć mocno w browarniczym krafcie i kupowałem sztosy jak potłuczony, jednak w porę się z tego otrząsnąłem – także z powodów finansowych. Przedłożyłem jeden dram nad jedno piwo i chyba wyszło mi to na dobre, także pod względem spożywanych kalorii. W tym przypadku Endomondo było bezlitosne wyliczając mi ich powolne spalanie w trakcie każdego treningu. Dla uzyskania równomiernego wzrostu kondycji fizycznej i wydolności, niezbędny jest trening 3x w tygodniu, co w efekcie ogranicza mi okazje do spożycia alkoholu do 1-2 wieczorów w ciągu tygodnia. Mówię tu o spożyciu czyli degustacji, a nie okazji do nawalenia się jak messerschmitt. Jeśli już przyjdzie mi wieczorem zasiąść do kieliszka, to dochodzę do kolejnego punktu:

Jakość, nie ilość

Kolejne „clou” programu. Jako początkujący adept sztuki degustacji whisky zaraziłem się swego czasu dosyć mocno zakupami kolejnych butelek whisky. I o ile na początku zdawało mi się, że są bardzo dobrej jakości, o tyle z upływem czasu zbierał się tylko na nich kurz a ja niechętnie miałem ochotę do nich wracać. Tutaj nastąpił pewien zwrot w mojej karierze „zbieracza podstawek” i postanowiłem pożegnać się za jednym zamachem z kilkunastoma butelkami. Jak się później okazało dało to całkiem niezły kapitał, który niestety wystarczył tylko na zakup kilku old schoolowych sampli, ale z perspektywy czasu stwierdzam że była to dobra decyzja.

Jak to jest z tym alkoholem

O ile whisky oddziałuje na wydolność mojego organizmu, o tyle nie zauważyłem, by trening oddziaływał na smak whisky 😉 Tutaj trzymam się zasadny, że żadnych degustacji w przeddzień treningu. Każda ilość wypitego wcześniej alkoholu będzie odbijać się chociażby w mojej psychice i będzie odpowiedzialna za ewentualne treningowe niepowodzenia. Nie będę się tutaj rozpisywał nad wpływem szkodliwości alkoholu na ludzki organizm z medycznego punktu widzenia, bo nie mam wystarczającej wiedzy w tym zakresie, jednak nie mam wątpliwości, że on istnieje.

Wszystko jest dla ludzi?

W pewnym sensie tak, ale nawet na poziomie amatorskim pewne wyrzeczenia są konieczne i bez tego raczej się nie obejdzie. Nie wyobrażam sobie dzień po festiwalu ruszyć na trasę i dać z siebie maximum. Sport ma tę przewagę, że w pewnym momencie gdy widzi się u siebie wzrost formy (tutaj powinno paść modne słowo: progres), bez względu na dyscyplinę, spożycie nadmiernych ilości alkoholu zaczyna schodzić na dalszy plan. Po prostu zdaję sobie sprawę z tego, ile wysiłku kosztowało mnie dotarcie do tego etapu, i głupotą byłoby to wszystko niweczyć co weekendowym balangowaniem. Za tę decyzję jest bodajże odpowiedzialny wewnętrzny hamulec zwany sumieniem 🙂 Co w sytuacji, gdy raz na jakiś czas zamiast małej degustacji zrodzi się prawdziwa impreza?  Mocno sugeruję następnego dnia odpuścić intensywny wysiłek fizyczny na rzecz spędzenia czasu na spacerze najlepiej na łonie natury.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.