1-2.10.2021 to data, na którą czekałem stanowczo za długo. Od ostatniego festiwalu, w którym miałem okazję uczestniczyć minęły 2 lata i nie będę ukrywał, że przez ostatnie miesiące czułem ogromny niedosyt tego typu wydarzeń.

Do Warszawy ruszyłem uzbrojony w dobre nastawienie i z niesamowitą chęcią eksploracji stoisk, jak nigdy dotąd. Centrum Praskie Koneser, które było gospodarzem imprezy znałem z poprzednich edycji, jednak tutaj na wejściu spora niespodzianka logistyczna. Dwa pomieszczenia (budynek butelkowni i filtracji) korytarze, schody, łączniki, a wszystko to momentami dosyć mroczne i tajemnicze. Wchodząc na główną salę poczułem się już jak w domu, więc od razu skierowałem się w kierunku pierwszej stacji… stacji dram od Tudor House.

Tutaj mnogość selekcji Jarosława Bussa, Waterfordów, Bimbrów, Morrisonów… Oczywiście nie mogłem przejść obojętnie obok moich ulubionych chapterów #1 i #6 (Glenfarclas i Dailuaine), których to okazja na ponowne spróbowanie może się już nie powtórzyć.  Jeśli ktoś jeszcze nie miał możliwości, a taka się napatoczy – szczerze polecam.

A teraz uwaga, hit stoiska o którym wspomniałem powyżej. Słyszeliście o destylarni Holyrood z Edynburga? Ja też nie za wiele. Mignęła mi gdzieś tylko informacja, że zebrała się tam mocna ekipa, która tworzy whisky na bazie doświadczeń wypracowanych w innych destylarniach. Aktualnie są na etapie rocznych destylatów, więc na whisky będziemy musieli poczekać jeszcze około 2 lat. Powiem Wam jednak już teraz, że te roczniaki były naprawdę bardzo smaczne i interesujące, a sam new make chyba najlepszy, jaki piłem do tej pory (tak próbowałem też tego z Lindores). Ta z pozoru niewinna degustacja przerodziła się w podróż po kolejnych destylatach, gdzie jeden zdawał się być lepszy od drugiego. To jedno z moich odkryć festiwalu, z tej mąki będzie chleb.

Naprzeciwko Tudora, gdzie gościł wspomniany Holyrood rozbił swoje stoisko Janek Sokołowski z ofertą G&M, Benromachem (symbolicznie) i Penderyn . Dalej Best Whisky Market ze swoimi Zodiakami i Porami Roku w kooperacji z The Single Cask. TTOW zaskoczyli beczką Secret Islay (Caol Ila?), która miała niesamowite branie i chyba udało się ją opróżnić. Stoiska rodzimych bottlerów jak zwykle mocno oblegane – to cieszy.

Adelphi… tam było momentami naprawdę tłoczno, kilkanaście pozycji i porządny przekrój ostatnich butelkowań. Udało się posmakować kilku ciekawych rzeczy, o których parę słów w dalszej części relacji. Przy Lindores Abbey zatrzymałem się na dłuższą chwilę i zanim spróbowałem czegokolwiek, uciąłem sobie miłą pogawędkę z Drew Mackenzie Smith (CEO destylarni). Prawdziwy miłośnik whisky, który nawet o kształcie butelki potrafi opowiadać z pasją.

Na skrzyżowaniu dwóch alejek – Diageo. Jak miło było spojrzeć na te lśniące DSR’y sprzed kliku lat. Aż się łezka w oku zakręciła :-). Bartosz i Filip pełni entuzjazmu, elokwentnie prezentowali ofertę znajdującą się na stoisku. Pisałem już, że Talisker 15yo została whisky festiwalu i zdobyła nagrodę publiczności? Brawo! To świetna łycha, o której butelkę warto się jeszcze pokusić póki dostępna.

Stoisko Wolf & Oak w połączeniu z Legacy i Duch Sadu mogliby spokojnie obstawić kolejny dzień festiwalu, tyle tam było dobroci. Trend łączenia się mniejszych producentów na jednym stoisku, aby zaprezentować swoje wyroby szerszej publiczności uważam za znakomity. Brown Forman za to dołożył kilka ciekawych Benriachów (Madeira peated, 25yo) i 2-3 cask bottlingi Glendronacha, które mimo młodego wieku bardzo szybko się rozeszły.

To tak w dużym skrócie, jak zapamiętałem festiwal stricte stoiskowo. Co do ludzi, których poznałem i z którymi miałem przyjemność skosztować kilka dramów, to nadawałby się osobny wpis 😊. Z tego miejsca pozdrawiam Was wszystkich!

Poniżej kilka ciekawych whisky, których udało się napić podczas festiwalu:

Port Elen 15th 32yo 53,9% –początkowo na nosie dym i filtr z papierosa z dodatkiem kandyzowanych owoców papai i ananasów. Po chwili dym się ulatnia i pozostają tylko jego drobne niuanse. Na języku już jakieś kokosy, wosk, zioła z torfowym podszyciem i dalej te delikatnie kandyzowane owoce rodem ze starych przeleżakowanych flaszek. Finisz długi idący bardziej w stronę popiołu i gorzkiej czekolady. Brałem ostatniego sampla z butelki, więc pewnie zdążyła się już dobrze napowietrzyć. Otwiera oczy, zamyka portfel. 8/10

Burnside BWM 51,7% – jak większość burnsideów z którymi miałem do czynienia, delikatnie cytrusowa i przyjemnie owocowa whisky z ułożoną dębinką i mineralną otoczką. Zdarzają się wyraźniejsze edycje, ale ta jest naprawdę smaczna i godna polecenia. 6/10

Glen Grant 28yo Adelphi 52,5% – pachnie starociem i skórką z brzoskwini. Alkoholu praktycznie nie poczułem na języku, a dopiero w żałądku dał o sobie znać. Bardzo ułożona i spójna whisky. Gdyby była tylko bardziej złożona, to byłby sztos. 6,5/10

Ardmore 21yo Adelphi 61% – sianko, delikatne suche trawy, popiół. W smaku czuć dobrą beczkę po burbonie, przypalony cukier, miód, wanilia, w tle gdzieś owocowość i cytrusy. Przypomina mi Ardmora od Best Whisky Market, którego uważam za godnego rywala do tej Adelphi. Zdecydowanie zyskuje po dłuższym odstaniu w kieliszku. 6/10

Zuidam 19yo Adelphi 52,9% – sporo uczestników festiwalu polecało tę whisky więc się skusiłem. Chyba miałem zbyt duże oczekiwania, bo mnie nie powaliła na kolana. Słodycz, słodowość, syrop klonowy, dżem żurawinowy. Całkiem dobrze to wszystko ze sobą współgrało, ale czy ja wiem, czy to takie och ach? 5/10

Dailuaine 14yo Adelphi 54,1% – orzechowy nos, jakkolwiek głupio to nie brzmi. Na języku mleczna czekolada z odrobiną jabłek, drewnianą klepką i przegryzionym pieprzem. Finisz śladowy, wręcz symboliczny. Podręcznikowy przykład whisky, której butelkę się otwiera i wypija bez większego zastanowienia. 4/10

Octomore 11.1 – szedłem na stoisko po 12.1, ale niestety zostałem odprawiony z kwitkiem. Była już sold out. Jako, że było parcie na napicie się Octomora poratowała mnie wersja 11.1 i tutaj zaskoczenie – torfu na nosie jak na lekarstwo, cytryny, grejfruty, słodowość. W smaku i finiszu już potężniej, uderzenie palonej gumy, dębiny i kakao. 4,5/10

Woodford Reserve Double Oaked 43,2% – bardzo intensywny karmelowy nos, robi robotę po kilku wcześniejszych dramach whisky. Uważam za dobrą praktykę, aby podczas festiwalu zmienić na chwilę kierunek i udać się na drama burbonu, rumu lub innej malternatywy. Potrafi to naprawdę dobrze skalibrować kubki przed dalszą degustacją szkockiej. Wracając do Woodforda. W smaku cały czas karmelowo, palony cukier, wanilia, dębinka. Dla porównania spróbowałem jeszcze zwykłego Woodford Reserve i powiem tylko tyle, że warto dołożyć do Double. 4,5/10

Abasolo (El whisky de Mexico) – meksykańskiej whisky, jak do tej pory nie próbowałem, więc skorzystałem z okazji. Jak podaje producent, jako bazy do produkcji wykorzystano tylko ziarno kukurydzy, także należałoby się spodziewać bardziej aromatów burbonowych. W nosie średniej jakości new make, nuty spirytusowe, trochę wanilii i drewna. Po przełknięciu pozostaje bliżej nieokreślony sztuczny posmak, którego nie potrafię określić. Rozpatrywać w ramach alkoholowej ciekawostki niż whisky. Bez oceny.

The Gladstone Axe The Black Axe 41% – to blended malt, którą widziałem na oczy po raz pierwszy. Ładna pękata butelka z embossingiem i lakiem na korku od razu przykuwa uwagę i kategoryzuje produkt jako nietuzinkowy. Spokojnie, znamy te marketingowe zabiegi, więc od razu patrzę co tam w środku. No jest dym, więc pewnie mamy tu jakiegoś bękarta z Islay. Dalej dosyć płasko ale poprawnie, miód, wanilia, delikatne orzechy, nic nadzwyczajnego, ale też rażąco odpychającego. Bardziej do drinków niż solo. 3/10

Secret Islay 2010 11yo TTOW 53,7% – oktawka po wilku nadała tutaj słodkich akcentów. Nie jest to skomplikowana whisky, ale też pewnie nie taki był zamysł przy jej tworzeniu. Fajny dymny popijacz z sherry akompaniamentem. 4,5/10

Kavalan Solist Port Cask 58,6% – butelka, która była na festiwalu (cała chyba nie zeszła) została zabutelkowana w 2017r. Standardowo lakierowa, lekko rumowa, leśne owoce, delikatnie wytrawna na finiszu. Mój ulubiony Solist. Odrobinę szkoda, że Kavalan w tym roku taki skromny i bez dedykowanego stoiska. 6/10

Benriach Madeira 2009 peated Cask Edition 60,6% – tu bardzo miłe zaskoczenie, fajna dymno-cierpka whisky z dużą intensywnością winnych aromatów. Butelka w barku by się długo nie kurzyła. 5/10

Old St. Andrews Nightcap 15yo Blended Malt 40% – butelka w kształcie piłki golfowej może się podobać lub nie, ale 15’stka na etykiecie powinna już wywołać zainteresowanie. Niestety, nie znalazłem tutaj zbytniej złożoności. Przyjemna, słodko-słodowo-gruszkowa whisky z delikatnie dębowym i nieco rozwodnionym finiszem. 4/10

Dailuaine 22yo 1997 Carn Mor Chapter #6 59,4% – whisky dobrze mi znana, ale dotychczas jeszcze nie opisywana. Koniecznie musi pooddychać by pokazać co ma najlepszego. Pysznie aromatyczna, jabłka, gruszki, brzoskwinki, dębina, wszystko to, czego można się spodziewać po dobrej burbonowej beczce, z której destylat wyciągał to, co najlepsze przez ponad 20 lat. Na języku mineralnie, woskowo, ze słodko-kwaśną kontrą. Wielowarstwowa, kapitalna whisky. 7/10

Braeval 24yo 1994 BWM Autumn 51,9% – burbon ładnie tutaj odkrył egzotyczne karty. Pulpa mango, ananas, słód, wszystko krągłe i zrównoważone. Oleista na języku, toffi, lakier, syrop ananasowy. Finisz dostojny i elegancki, z nienachalną dębiną, mleczną czekoladą i mentolowym wykończeniem. 6/10

Dailuaine 34yo 1980 DSR 2015 50,9% – prawdziwa panna młoda tej imprezy. Soczysta i upakowana w warstwy, cała paleta egzotycznych owoców, wosków i słodyczy. Można to odnieść do zapachu, smaku i finiszu. Piękna i kompleksowa, lekką ręką daje 8/10.

Clynelish DSR 2015 56,1% – jedyny Klaj spróbowany tego wieczoru. Oczekiwania bardzo wysokie, w końcu to pozycja z DSR’a. Nos rześki, mineralny i dosyć oczywisty. W smaku zielone jabłko, wosk, trochę trawy, cytryna. Finisz niespodziewanie krótki, pieprzny z posmakiem toniku. Oczywiście jest smakowicie, ale chciałoby się czegoś więcej. 6/10

Pittyvaich 25yo DSR 2015 49,9% – to czego nie wypracowała wcześniej opisywana Clynelish to dorobiła ta Pittyvaich. Na nosie od razu wosk wjechał z buta, potem brzoskwinie, cytrusy, tropiki, mineralność, ziołowość. Na języku powtórka z aromatu z dobrym balansem i długim finiszem. Wow, pijmy Pittyvaich póki jeszcze są. 7/10

Orchard house 46% Compass Box – w zapachu jest mnóstwo kwiatów i owoców, czyli etykieta nie kłamie. Bardzo miły nos, można wąchać bez końca, przyjemniaczek. W smaku już bardziej wodniście i pikantnie, ale cały czas przyzwoicie. Kurde za 150zł? (tyle kosztowała w sklepiku festiwalowym). 4/10

AnCnoc 24yo 46% – nie wiem czy to kwestia tego, że tak mało whisky po sherry próbowałem podczas festiwalu, czy ta pozycja jest po prostu bardzo dobra. Nos naprawdę poważny, czuć wiek i konkretne sherry. Na języku oleista, marmolada ze śliwek, czarna porzeczka, rodzynki. Finisz jak najbardziej ułożony, skórzasty i przyjemnie długi. 5,5/10

Podsumowanie,

Gdyby wyciąć okres pandemii i lockdownu może ponarzekałbym, że brakowało kilku stoisk z poprzednich lat, że trochę mniej butelek od niezależnych, że okrojona stacja dram, że mniejsza powierzchnia i czasami ciasno… ale… nie miałbym za grosz pokory, gdyby takie błahostki przysłoniłyby to, co dobrego spotkało mnie podczas tego festiwalu. Jak pisałem na początku relacji, nie było opcji, że mogę wyjść z niego niezadowolony 😊. Jedno jest pewne, WLW trzyma poziom! Mam nadzieję, że widzimy się za rok.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.