Żadna Miltonduff jeszcze nie gościła na blogu, więc zacznę od początku 😊 Historia miejsca gdzie powstaje ta whisky sięga czasów opactwa Pluscarden, którzy wytwarzali tutaj piwo w XV wieku. Jak głosi legenda, naczelny zakonu pewnej nocy uklęknął na kamieniu i pobłogosławił strumień z którego czerpano wodę do produkcji wspomnianego piwa. Po 4 wiekach owy kamień wmurowano w ścianę powstającej gorzelni. Budowniczym zapewne chodziło o powtórzenie sukcesu i popularności napitku benedyktynów w przyłożeniu na whisky. Czy im się udało? Co do tego nie mam wątpliwości, bo każdy z nas miał do czynienia z Miltonduffem mniej lub bardziej świadomie popijając chociażby Ballantines’a którego jest głównym składnikiem. Na wzmiankę zasługuję fakt produkcji w tej samej gorzelni destylatu o nazwie Mosstowie (dest. w latach 1964-1981), który niestety nigdy nie doczekał się oficjalnej edycji, ale można na niego trafić w niezależnych wypustach od Gordon & MacPhail i Signatory. Dziś Miltonduff to potężny zakład produkujący ok 6 mln litrów alkoholu rocznie.

O ile 15-letni Miltonduff wydany pod szyldem Ballantines’a nie zrobił na mnie wrażenia (z tej serii zdecydowanie bardziej polecam Glenburgie), o tyle wersja z którą mam do czynienia dzisiaj to zupełnie odwrotny biegun.

Do rzeczy…

W nosie słód, kakao, ocet winny, wiśnie w spirytusie. Wszystko raczej subtelne i zrównoważone. Po dłuższym odstaniu w kieliszku dochodzi lakier i czekolada bakaliowa, jest trochę „gęściej” niż na początku.  W ustach dosyć szybko się rozpływa, nie jest ciężka i ulepkowata, uderzają powidła śliwkowe, rodzynki w spirytusie, tort czekoladowy. Finisz to zwieńczenie wszystkiego czego doświadczyliśmy wcześniej, pięknie się tu dzieje, likiery wiśniowe, brandy w czekoladzie wszystko to zostaje na języku jak porządne espresso. To bez wątpienia najmocniejszy element tej whisky. Kapitalny Miltonduff, sherry maniacy będą zadowoleni.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.