Za oknem chłód i słota. Wybrałem się na weekend w dziewicze tereny Borów Tucholskich z myślą by spędzić trochę czasu na łonie natury, jednak nieustająco padający deszcz pokrzyżował mi plany i szybko wybił mi z głowy piesze wędrówki. Wracając z jednej i ostatniej tego weekendu, przemoczony do suchej nitki w pośpiechu zdejmując ociekającą od deszczu kurtkę, kroki swe skierowałem pod altankę gdzie czekał na mnie przygotowany późnym latem sztapel z drzewem. Nie zastanawiając się zbyt długo rozpaliłem ogień w kominku, sięgnąłem do szafki po zieloną niczym nie dystyngowaną butelkę z torfowym potworem w środku i rozsiadłem się wygodnie grzejąc w blasku płomieni. Wieczór jeszcze długi, perspektywy na poprawę pogody mizerne, więc ona sama nie pozostawia mi wyboru… czas na Laphroaig’a!

Narodziny whisky Laphroaig (czyt. lafrojg) to rok 1815, a założycielami byli bracia Johnson, Donald i Alexander których drogi nomen omen rozeszły się po kilku latach wspólnej pracy. Alexander postanowił opuścić progi wspólnie założonej destylarni i zaczął pracę w gorzelni Lagavulin gdzie miał za zadanie stworzyć idealną kopię whisky Laphroaig. Pomimo znajomości wszystkich receptur Alexandrowi nie udała się tak sztuka a Laphroaig niczym nie zagrożony świecił triumfy na salonach. Od samego początku te dwie destylarnie rywalizują ze sobą i dopóki obie będą destylowały ten pojedynek będzie trwał, z korzyścią dla nas – konsumentów. Pisząc o Laphroaig’u, na myśl przychodzą mi 3 fakty związane z tą destylarnią którymi chciałbym się z Wami podzielić:

  • Whisky dopuszczona na rynek amerykański w czasach prohibicji

Był to ogromny sukces tej gorzelni, zazdrościły jej tego wszystkie pozostałe. Niczym nieskrępowana exportowała swoją produkcję do USA gdzie uznana została za medykament.

  • Kobieta na stanowisku kierowniczym

Bessie Williamson – pierwsza kobieta dyrektor destylarni w świecie szkockiej whisky, piastowała to stanowisko w Laphroaigu przez prawie 20 lat!

  • Kuriozalna śmierć założyciela destylarni

Donald Johnson utopił się w kadzi zaciernej. Na tym polu mógłby konkurować z założycielem Jacka Danielsa który zapominając cyfr do swojego sejfu kopnął go z takim impetem, że uszkodził palec u nogi a postępująca gangrena doprowadziła go do śmierci.

Historią historią, ale nadszedł czas by zweryfikować to co ma do zaproponowana wersja 10 letnia. W nosie aż kłębi się od torfowego dymu, dominuje on bezgranicznie tłumiąc pozostałe aromaty, w tle przebijają się skrzynki z jabłkami złożone w spiżarni. Smak niezbyt głęboki, wodnisty, nie za słodki, raczej wytrawny i apteczny, dochodzą czerwone jabłka a wszystko przykrywa palona papa na dachu budynku. Finisz intensywny, dymny posmak na długo pozostaje w ustach nie dopuszczając dojść do głosu innym nutom.

Gdy dałem do spróbowania lafrojga mojemu tacie, jednoznacznie skojarzył mu się ze spoconym siodłem od konia i strzyżoną owcą. Nie pokochał jej od razu, ale teraz sam potrafi zawołać by mu polać „tego śmierdziucha na trawienie” Aż chciało by się powiedzieć „Love it or hate it, but at least try it once”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.